Jedną z największych atrakcji mojego pobytu w Etiopii były odwiedziny w plemieniu Mursi. Jeszcze przed wyjazdem do Etiopii dowiedziałem się, że odwiedziny w wiosce plemienia Mursi, to ogromne przeżycie i spotkanie się, można powiedzieć, dzikim ludem, jedynym takim na świecie, ale jednocześnie niekiedy niebezpiecznym dla turystów. O plemieniu tym dowiedziałem się więcej już na miejscu, w Etiopii, kiedy to mój etiopski przewodnik opowiedział mi o nich trochę więcej. Na dzień przed wyjazdem do wioski Mursi dowiedziałem się o kilku ważnych rzeczach. Przede wszystkim weź drobne pieniądze (banknoty 1 birowe), jeśli oczywiście chcesz robić zdjęcia. Każdy z plemienia Mursi za zrobione jedno zdjęcie pobiera 2 biry, a gdy fotografujesz kobietę z dzieckiem , to za nie musisz dopłacić 1 bira. Jeśli fotografujesz kilka dorosłych osób, to każdemu musisz zapłacić po 2 biry. Zasady fotografowania już znałem. Teraz kolej na inne zasady obowiązujące podczas wizyty... Wszystko musisz zostawić w jeepie... plecak, okulary, wszelkiego rodzaju ozdoby (bransoletki, obrączki, łańcuszek...). Możesz mieć na sobie tylko ubranie, pieniądze i aparat fotograficzny. Po za tym mogą Ci wszystko zabrać... mówił mój przewodnik. Jak to zabrać? Spytałem. Tak to... odpowiedział Mahari. Jak nie będziesz chciał oddać, to załadują broń, i nie będziesz miał wyjścia. Już wtedy wiedziałem, że zastosuję się do rad Maharego! I jeszcze jedno... Mursi szczypią, i nie możesz na to źle reagować. Jak to szczypią, spytałem. No tak, szczypią w przedramię i ręce. To taki ich zwyczaj witania, szczególnie białych ludzi. Powiem szczerze, że po tych wszystkich ostrzeżeniach miałem wątpliwości czy wybrać się w te niezwykłe odwiedziny. Ale pomyślałem, że pewnie druga taka okazja mi się nie przydaży. Następnego dnia o świcie wyruszyliśmy naszym jeepem z miasta Jinka do wioski Mursi, która znajdowała się o około 2 godziny jazdy samochodem. Po drodze wstąpiliśmy po skauta, który miał nas chronić. Do jeepa wsiadł niezbyt rosły mężczyzna z karabinem. Wtedy pomyślałam... to naprawdę nie są żarty i bezpodstawne ostrzeżenia Maharego. Zebrałem się jednak w sobie, i postanowiłem kontynuować podróż. Jechaliśmy długo wyznaczonymi drogami. Trudno to nawet nazwać drogami. W zasadzie jechaliśmy wyjeżdżonymi przez jeepy ścieżkami wśród traw i drzew. Doga była tak wyboista, że nie raz uderzyłem głową w dach samochodu. Niedogodności jednak rekompensowały niespotykane dotąd widoki... i dreszczyk emocji. W końcu dotarliśmy do wioski Mursi. Zanim jeszcze wysiedliśmy z naszego jeepa, został on dosłownie "oblepiony" przez mieszkańców wioski. Niesamowite wrażenie zrobiła na mnie kobieta, od której dzieliła mnie tylko szyba auta, która swą wiszącą wargą "przyssała" się dosłownie do szyby, niczym meduza. Wszyscy na zewnątrz coś krzyczeli wymachiwali rękoma i stukali do szyb auta. Mahari uświadomił mnie, że chcą zrobić sobie zdjęcia, oczywiście za które będę musiał zapłacić. Postępując zgodnie z jego wcześniejszymi zaleceniami, wysiadając z samochodu zabrałem ze sobą tylko pieniądze i aparat fotograficzny. Czy mi go nie zabiorą? Przecież to cenna rzecz. Mahari rozwiał moje obawy... A jak byś im zapłacił za zdjęcia nie mając aparatu. To do mnie przemówiło. Aparat jest bezpieczny!!! Pod eskortą naszego skauta i Maharego ruszyliśmy w głąb wioski. Zwyczaj szczypania przez Mursi, przed którym ostrzegał mnie Mahari, oczywiście odczułem już po wyjściu z samochodu. Zacząłem robić zdjęcia... Wszyscy ustawiali się do nich i pozowali jak zawodowi modele. W końcu turyści przez tyle lat ich tego nauczyli. Ponieważ fotografowanie, to moja pasja, postanowiłem, że zrobię tu dużo zdjęć. Mahari już po dwutygodniowym pobycie ze mną, wiedział, że lubię fotografować, przygotował mi więc kilka pliczków z 1-dno birówkami, abym miał czym płacić Murism za zdjęcia. Kieszenie spodni miałem więc po brzegi wypełnione pieniędzmi. Gdy dowiedzieli się jak mam na imię, krzyczeli jeden po drugim... "Robert foto". Robiłem zdjęcia, patrząc jednocześnie na ich ubrania, twarze kobiet z odciętymi wargami, w które mają włożone gigantycznie wielkie krążki, na mężczyzn, niezwykle pięknych i przystojnych, z pomalowanymi twarzami i ozdobami na ciele. Ogromnym przeżyciem dla mnie był widok ciemnoskórej kobiety z białym dzieckiem przy piersi. Okazało się, że kobieta urodziła albinosa. Fotografowałem wciąż, a oni ustawiali się do zdjęć. Często targowałem się o zapłatę za fotografie, bo chcieli więcej pieniędzy niz zazwyczaj przyjmują. Byłem zafascynowany. Nimi, tym, że w ogóle znalazłem się w tym miejscu. Ciągle jednak czułem na plecach oddech Maharego i ochraniającego mnie skauta. A ja robiłem zdjęcia i wyciągałem z kieszeni kolejne jednobirówki. Nagle zrobiło się jakoś nieswoje i zauważyłem, że coś niepokojącego dzieje się wokół mnie. Okazało się, że wódz wioski zobaczył, że robię tyle zdjęć, a oni, ludzie z plemienia tyle na nich zarabiają, zażądał, zeby się z nim podzielili. Wywołał się konflikt wewnętrzny. Chwycili za broń. A ja pod eskortą Maharego i mojego skauta uciekaliśmy do jeepa. "Połóż się na podłodze" - usłyszałem. Bez chwili zastanowienia leżałem już pod samochodowym fotelem. Powstała wewnętrzna kłótnia w plemieniu... usłyszałam... Mogą też strzelać. Co, strzelać? Mahari uświadomił mnie, że byłem powodem konfliktu. Jak to? Spytałem. Robiłeś tyle zdjęć, jak dotąd żaden turysta, a wódz wioski wyczuł w tym interes i postanowił zabrać swoim podwładnym pieniądze, które płaciłeś za zrobione zdjęcia. Wszystko było już dla mnie jasne. Rozpętałem konflikt. Gdy oddaliliśmy się na bezpieczną odległość, mogłem w końcu usiąść na siedzeniu jeeepa. W drodze powrotnej, nieopodal wioski spotkałem jeszcze wędrujących drogą zupełnie nagich kilkuletnich chłopców, których ciała pokryte były malunkami wykonanymi białą farba (mnie bardziej przypominało to wapno). Przy wyjeździe "ze strefy Mursi" pożegnała mnie para dzieci stojących na drodze. Ich twrze i ciała były tak ozdobione i pomalowane, że myślałem, iż duchy pojawiły się na naszej drodze. Z perspektywy czasu patrząc na tę moją wyprawę, stwierdzam śmiało, że raz jeszcze odwiedziłbym to plemię. To było niesamowite przeżycie!!!
Mursi lub Murzu - lud pasterski w Etiopii, ściśle powiązany z ludem Suri, posługujący się językiem mursi. Język ten w 80% pokrywa się z językiem suri. Lud ten zamieszkuje centrum sąsiędniego do Suri rejonu dorzecza Omo w strefie Debub Omo regionu Jedebub Byhierocz, Byhiereseboczynna Hyzbocz. Sami Mursi nie uważają się za Suri, jednak występują pomiędzy nimi podobieństwa kulturowe i językowe.
Kobietom z plemienia Mursi, wkraczającym w dorosłe życie, rozcina się dolną wargę i umieszcza się w niej gliniany krążek. Z czasem zamienia się krążki na coraz większe, mogące osiągać średnicę około 35 cm. Im większy krążek w wardze kobiety, tym bardziej jest ona atrakcyjna w oczach plemienia i tym więcej krów jest skłonny oddać jej rodzinie mężczyzna, chcący się z nią ożenić. Czasem mężczyźni toczą walki o wybrankę na śmierć i życie. Pojedynki te prowadzone są przy użyciu kijów.
KOMENTARZE
Nikt nie skomentował tej treści, bądź pierwszy.
Aby skomentowac treśc musisz byc zalogowany,
zaloguj się lub
załóż konto